czwartek, 26 lutego 2015

Towar deficytowy

Cóż, nie ukrywajmy - pojawienie się dziecka w naszej zagrodzie przewraca Nasz świat do góry nogami. Owszem, z czasem chaos częściowo zostaje opanowany, ale są pewne aspekty, które odchodzą bezpowrotnie. I tak, kochamy Naszego małego obywatela/kę miłością czystą i nieskalaną, ale...No właśnie, zaczynamy tęsknić, a retrospekcje z życia "przed" stają się coraz częstszym elementem codziennej gonitwy myśli. W związku z tym dziś kilka słów o tym, za czym tęskni na dzień dzisiejszy Matka Polka Pulpetowa.

czwartek, 19 lutego 2015

Gadżetownia part 2

Po najdłuższym życiu (a przy okazji małym odblogowaniu dla higieny psychicznej) postanowiłam zreanimować serię postów o Naszych gadżetach okołopulpetowych. Jak widać po tytule cykl zbytnio rozwinięty do tej pory nie był, aczkolwiek mam mocne postanowienie nadania mu nowego życia. Zresztą, lepiej późno niż wcale :)
 Jednakże do rzeczy. Dzisiaj kilka słów na temat pluszaka, który początkowo traktowany z chłodną obojętnością przez obdarowaną, aktualnie ratuje nie raz i nie dwa dzieciowe drzemki. A oto i on:

główny bohater
Na pierwszy rzut oka można stwierdzić pfff, miś jak miś tyle że w wersji bardziej wieczorowej. Calość miękka, ciut kudłata acz włosia nie gubiąca (na szczęście, bo wiadomo, że przy ciamkającym wszystko co podleci niemowlęciu aspekt stałości futra jest niezwykle ważny). Rozmiary optymalne - około 50 centymetrów.  Z tyłu mamy długi, solidnie trzymający i porżadnie wszyty rzep, dzieki któremu bez problemu możemy się dostać do misiowego wnętrza, gdzie ukryty jest dość sporych rozmiarów mechanizm muzykujący.


na tyłach


uchylamy rąbka (a właściwie rzepa) tajemnicy


sedno sprawy
Mechanizm grający kryje w sobie 3, różnej maści i długości dźwięki. Dwa z nich zaliczamy do typowo kołysankowych, trzeci natomiast to odgłos chrapania, który teoretycznie miał zapewne dziecia do snu nakłonić, a w praktyce okazał się jednym z rozśmieszaczy roku. O ile pierwsza melodia kołysankowa jest dość krótka i trzeba pogwałcić riplej dobre kilkanaście razy, żeby cokolwiek drzemajacego uzyskać, to kołysanka numer 2 wymaga już ewentualnie jednego dodatkowego kliknięcia. Ewentualnie, bo często jedna długość w zupełności starcza, by Pulpetowa odpłynęła w komitywie z Morfeuszem. Fakt, że jakikolwiek dźwięk jest ją w stanie uśpić początkowo niezmiernie mnie dziwił, gdyż do tej pory żaden z trendy suszarko-odkurzaczowo-wombowych dźwięków nie działały. A tu masz babo misia. Warto też nadmienić, że miś, a właściwie jego czapka jest jednym z ulubionych elementów do miętolenia w dzieciowym pyszczku.

zgrany duet

#zrąsi #najlepiej

Podsumowując, jestem zdecydowanie na tak. Po pierwotnym sceptycyzmie miś wrócił do łask matczyno-dzieciowych i na dzień dzisiejszy zajmuje stałe miejsce w Pulpetowym łożu. Solidna robota plus efektywne działanie przy usypianiu osobistej jęczybuły - czego chcieć więcej?

Pozdrawiamy,
P&J

wtorek, 10 lutego 2015

Jeśli nie chcesz mojej zguby, wolny wieczór daj mi luby...

Albo nawet i dwa (!). 
Nie da się ukryć, że z momentem pojawienia się naszego puchatego przyrostu naturalnego, życie towarzyskie delikatnie rzecz ujmując upada. Jakiekolwiek spotkanie ze znajomymi urasta do rangi wyzwania logistycznego i dopięcia wszystkiego co do najmniejszego nawet szczegółu. Aczkolwiek nie jest to rzecz niemożliwa, nawet jeśli na przysłowiowe piwerko trzeba przejechać od 200 do 400 km. W ostatni weekend matka postanowiła więc wyzwanie logistyczne podjąć, spakować manatki i ruszyć ku stolicy celem strzelenia kilku głębszych w doborowym, przyjacielskim towarzystwie. Od urodzenia Pulpetowej był to drugi raz, kiedy to dziecina została pod czujną opieką tandemu ojcowsko-babciowego na 24 godziny plus. Duet opiekuńczy kierowany był  drobiazgowo zapisanymi prze matkę dwiema A4 z wytycznymi co do obsługi córkownuczki. Plus oczywiście nadzór telefoniczno - mmsowy (God bless technologia).
Niewątpliwie dla pewnej części matek pozostawienie młodzieży na taki czas wydaje się nie do pomyślenia. Szczerze mówiąc, przy pierwszym wyjeździe, kiedy to Pulpet miał zaledwie 3 miesiące również miałam wątpliwości cały worek, łącznie z myślą o odwołaniu całej imprezy względem pozostania przy dziecku. Ale... matka też człowiek.  A kiedy na dodatek jest zwierzęciem wysoce towarzyskim taki wyjazd działa lepiej niż pobyt w najbardziej dżezi SPA. Bo nie będę tu ukrywała, całe dnie z Pulpetową dają nie raz, nie dwa popalić. A szczególnie od chwili, kiedy to zaczęło się jej zębiszczowe opętanie. Fakt, że pojawienie się dzieciny na świecie zbiegło się z przeprowadzką na drugi koniec Polski, do całkiem bezznajomościowego jeszcze miasta też na korzyści moje psychiczne nie działa. Słowem... nie ma miękko. Bo nawet najdłuższe konwersacje na Messangerze nie zastąpią wspólnego wyjścia, a żaden telefon czy inne skajpy konwersacji face to face. W takiej sytuacji, względem prawidłowej kondycji psychicznej wspólnej Pan Ojciec raz na jakiś czas bierze córkę pod swoje rosłe skrzydła i wysyła matkę do ludzi na dzień lub dwa. I za to jestem mu niezmiernie wdzięczna. Chwila oddechu od codzienności, choćby miała formę przeleżenia całego dnia na kanapie w gronie bliskoprzyjacielskim oraz tupotem białych mew uparcie dźwięczących w obolałej łepetynie, daje siłę na kolejne starcie z ząbkującą rzeczywistością. Naładowane towarzysko baterie podkręcają radość z powrotu do puchatego dziecia i dumnego z opieki nad nim chłopa własnego. A kiedy od progu wita nas roztrzęsione wręcz z radości na widok matki dziecię, to aż się łezka w rozmazanym po naprędce złapanej busowej drzemce oku kręci... 

#najpiekniejszawcalejwsi
#mamuniawrocila
#kochamzelomatkobosko


Pozdrawiamy,
odświeżona macierzyńsko P&J

piątek, 6 lutego 2015

Wiadro internetów poproszę

Nie jest żadną tajemnicą, że w dzisiejszych czasach bez internetów jesteśmy jak bez przysłowiowej ręki. A nawet i dwóch. Mało tego, cała nasza rzeczywistość z dnia na dzień staje się coraz bardziej skomputeryzowana - robimy sobie reset, czasem zdarzy się jakiś error, a  wszelakie wydarzenia w naszym życiu są zwykle in progress. W (nie)znakomitej większości leczy nas dr Google, którego zwykle diagnoza sprowadza się do tego, że ten upierdliwy ból głowy to na pewno jakaś odmiana nowotworu, a z tą wysypką na ręce powinniśmy już dawno nie żyć. Portale społecznościowe pozwalają nam na dzielenie się wszystkim ze wszystkimi bez potrzeby wychodzenia na przysłowiowe piwerko/kawkę/cokolwiek. Lajkujemy, szerujemy i obstatusowiamy nasz żywot. Szybko, wygodnie i w dresiku robimy przegląd wydarzeń na świecie, zwykle dając upust swoim emocjom komentując uszczypliwie to i owo, bo przecież moja racja jest najwszystko.
Oczywiście internety ułatwiają nam też codzienność. Jednym kliknięciem możemy załatwić zakupy, rachunki czy wizytę u lekarza. Ba, możemy nawet pogadać z psychologiem przez Skype`a, czy też udoskonalić swoje kwalifikacje życiowo - zawodowe dzięki bogactwu kursów on - line. Jak się niedawno dowiedziałam , możemy też dowiedzieć się kilka nowych rzeczy na temat naszej osobowości, bez konieczności korzystania z pomocy profesjonalnej. Ot, klikamy w odpowiednią aplikację i proszę bardzo, okazuje się, że nasze lajczki i statusy dają nam obraz tego, jacy jesteśmy. Ciekawe? Nie wątpię. Temat zainteresował mnie ciut z punktu zawodowego, aczkolwiek głównie wrzuciłabym to do szufladki z rozrywką parapsychologiczną. A więc do rzeczy.
Zacznijmy od strony teoretycznej. Sama koncepcja internetowego badania osobowości za pomocą aplikacji opiera się na tzw. Wielkiej Piątce, która to Piątka jest podstawą podstaw w naszym psychologicznym światku. Jak sama nazwa wskazuje ten model osobowości tyczy się 5 różnych wymiarów, takich jak: neurotyczność (która jednym biegunem jest stabilność emocjonalna, natomiast drugim emocjonalne niezrównoważenie, czyli krótko mówiąc dotyczy tego, jakie emocje nami rządzą - pozytywne czy negatywne) ekstrawersja (dość powszechnie znane określenie, które dotyczy po prostu do tego, jak wyglądają nasze kontakty z innymi ludźmi, zarówno pod względem jakości, jak i ilości, a także jaki poziom aktywności i pozytywnych emocji reprezentujemy na co dzień), otwartość na doświadczenia (pokazującą, jak reagujemy na nowości w naszym życiu, a także czy potrafimy takie nowości wartościować na plus dla Nas), ugodowość (znów mamy tu temat kontaktów z innymi ludźmi, tym razem z perspektywy nastawienia (na +/-) do nich) oraz sumienność (powiązaną z kolei z tym,  czy jesteśmy wytrwali w dążeniu do wyznaczonego celu czy też słomiany zapał to nasze drugie imię, a także poziomu naszego zorganizowania).
Wychodząc naprzeciw cyberużytkownikom żądnym wiedzy o samym sobie naukowcy (i to nawet z wątkiem polskim, gdyż jednym z twórców jest dr Michal Kosinski, psycholog robiący karierę w murach prestiżowego Cambridge). stworzyli aplikację myPersonality, która na dzień dzisiejszy użytkowana jest poprzez miliony użytkowników na całym świecie. Aplikacja ma za zadanie przedstawienie nam własnego, osobistego poziomu cech, które zawarte są we wspomnianej wcześniej Piątce. Badania, które były przeprowadzone przy okazji tworzenia aplikacji wykazały, że wszelkie treści fejsbukowe, które powiązane są z naszą osobą, są lepszym wyznacznikiem tego jacy jesteśmy niż to, co uważają o Nas znajomi. Zasadniczo takie wyniki mogły być do przewidzenia - wszak w internetach jesteśmy nie raz i nie dwa odważniejsi i bardziej otwarci niż stojąc z kimś twarzą w twarz. Osobiście jestem sceptykiem w kwestii takich internetowych pomiarów cech osobowości, spraw okołopersonalnych czy też zdrowotnych. Tym bardziej jeśli zahaczają o portale społecznościowe. Z jednej strony w internetach czujemy się ciut bardziej "do przodu" i łatwiej nam przychodzi dzielenie się wszelkimi treściami, z drugiej jednak zdarza się, że lajkniemy komuś coś, bo po prostu chcemy mu sprawić przyjemność, skomentujemy bo wypada, albo polecimy typem like za like, nie zawsze zupełnie zgodnie z naszymi zainteresowaniami. Myślę, że tego typu aplikacje, służace do autodiagnozy mogą trochę mieszać w realnym, diagnostycznym świecie. Nierzadko zdarza się przecież, że obywatel, po internetowych weryfikacjach swoich dolegliwości idzie do lekarza przedstawiając mu od razu objawy, diagnozę i leczenie, zwykle zanim to medyk zdąży choćby usta otworzyć.
Słowem kluczem, które podsumowałoby najlepiej dzisiejsze cyberwynurzenia zostaje więc DYSTANS. I to przez duże De, żeby co niektórzy z obywateli obowiązkowo dodali sobie to słowo do słownika wyrazów użytkowych. Zostawmy diagnozy lekarzom, cechy osobowości psychologom, a sami zapakujmy najlepiej dziecia w wózek i idźmy na spacer, co by znakomitą kondycję psychoficzną podtrzymać i to bez specjalistycznego wspomagania.




Pozdrawiamy, 
P&J

środa, 4 lutego 2015

7!

Yep, kolejny miesiąc za Nami. Częściowo opierał się na schematach z miesięcy wcześniejszych, ale pojawiły się również aspekty nowe, o których kilka słów dziś będzie.