wtorek, 11 listopada 2014

4!

Każdy czwarty dzień miesiąca jest dla nas małym świętem - nasza pierworodna odhacza to wówczas sobie kolejne 31 dni egzystencji na tym łez padole.
Pośród forów internetowych krąży legenda, jakoby to ukończony trzeci miesiąc powodował u naszego dziecięcia magiczną niemal przemianę. Kończą się kolki, reguluje się tryb spania i wszelkie inne czynności, słowem brakuje tylko tęczowych jednorożców hasających wesoło nad dziecinną kolebką i dopełniajacych słodycz po-trzecio-miesięcznego macierzyństwa. Być może takie zjawiska występują. Być może. U nas natomiast fajerwerków po przekroczeniu magicznej granicy było brak. Aczkolwiek coś tam błysnęło...
Rzecz pierwsza - sen. Doszliśmy do pięknego momentu, kiedy to dziecię wykąpane, wymasowane i nakarmione pada o godzinie max. 21 śpiąc ni mniej, ni więcej tylko do okolic 6 (!) i to już bez karmienia na śpiocha (które swoją drogą wynalazkiem godnym polecenia jest).Taki luksus. Oczywiście w międzyczasie zaliczamy kilka, lub też kilkanaście akcji typu "O Jezuśku gdzie mój smoczek?! Mamooooooooooooo!!!" Mało tego. Dziecina, po porannej flaszce zanoszona jest do rodzicielskiego łoża, w którym to łożu dosypia często do kulturalnych okolic godziny 9. I tu pojawia się kolejna nowa umiejętność - ułożenie się w pozycji na tyle rozłożystej, że w zasadzie nikt inny już w łożu się nie zmieści. No chyba, że w nogach. I tu łezka wzruszenia się pojawia, no bo w końcu (!) pierwoworodna przejawia jakiekolwiek cechy odziedziczone po mamusi. Kosztem kulturalnych nocy spadła jakość i ilość drzemek dziennych - do dwóch 30-60 minutowych epizodów. Plus drzemka spacerowa. Jest też inna nowość - mianowicie trzymanie za rączkę. Czasem do całkowitego uśnięcia, czasem tylko przez kilka chwil ale jest. I wzrusza, oj wzrusza.
Rzecz druga - jedzenie. Jak już pisałam wcześniej, dieta Julki została przez nas rozszerzona ciut przed etykietkową granicą. Dziecię przyjęło taki obrót sprawy nad wyraz dobrze i tak w naszym menu, oprócz 5 porcji mlecznych mamy: marchewkę, dynię, jabłko oraz ziemniaka. W najróżniejszych konfiguracjach. Żaden z produktów (tudzież żadna z mieszanek) nie spowodował problemów trawiennych, a wręcz przeciwnie, ustabilizował pięknie pewne aspekty zbędnych resztek przemiany materii. 

Jedyny słuszny rozmiar śliniaka dla dziecia,
 który lubi sobie kichnąć w czasie spożywania.

Rzecz trzecia - rozrywki. Ostatni miesiąc upłynął nam pod hasłem "Co do rączki, to do buzi". Dosłownie, czegokolwiek dziecina nie dotknie ląduje w buzi. Faworytem jednak są ręce - własne lub też cudze. Powyższemu kąsaniu towarzyszą zwykle hektolitry śliny, co w połączeniu z rozszerzeniem diety znacząco wpłynęło na ilość zmian garderoby naszej Pulpetowej. Niezmiennie mnie rozczula fakt, z jakim zainteresowaniem ogląda przedmioty trafiające w jej łapki.  Co prawda koordynacja ręka - paszcza jeszcze trochę kuleje, ale przecież trening czyni mistrza, Maca, bada, drapie z radością wszelkie faktury, na które natrafi. Z rzeczy gimnastycznych - podejmowane są próby przesunięcia się w pozycji brzusznej. Próby okraszone wielce bojowymi okrzykami, niestety, ku niezadowoleniu córki na razie spełzają na niczym. Lepiej za to idzie przekręcanie się na bok, szczególnie w sytuacji, kiedy ktoś dziecinę leżącą mija. Albo też ww. usłyszy rozkoszny dźwięk trząchanej butelki z mlekiem. Zdolności wokalne również prezentowane są na coraz to wyższym poziomie - sądzę, że gama (i wysokość) dźwięków zawstydziłaby samą Violettę V. 

Nom...

Nomnom...

Nomnomnom...


Jako, że ostatnio mieliśmy okazję poturlać się nieco po polskich szosach (przeciętnie po 5,6 h w jedną stronę) wzbogacone zostały również rozrywki samochodowe. I o ile większość wojaży Pulpetowa starym zwyczajem przesypia, tak na dzień dzisiejszy ekwipunek musimy jednak wzbogacać już o jakiekolwiek instrumenta do zabawy. Klucze choćby. Albo gumkę do włosów.  Albo lusterko.I tu  Bogu dzięki za przepastne damskie torebki, z tak bardzo niezbędną toną różności wewnątrz.
Podsumowując nasz zaśliniony 4 miesiąc:

Jest tu jakiś cwaniak?!






Pozdrawiamy P&J


3 komentarze:

  1. Słodziak ta Twoja córeczka :-). Mój Gibonik też się tak ślinił i wszystko pakował do paszczy. A tych luksusowych nocy - zazdroszczę :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy bardzo za miłe słowo :) A co do nocy - przyznam, że jeszcze kilka tygodni wcześniej nie spodziewałabym się, że tak będzie - pobudki zdarzały się średnio co 2h. A efekt aktualny dało nam karmienie przez sen niewątpliwie i fakt, ze nasza Pulpetowa po długich namawianiach i starciach zaskoczyła w końcu ze smokiem :)

      Usuń
  2. Mój syn to przez pierwsze 3 miesiące był taki kochany i grzeczniutki, a teraz jest tylko coraz gorzej :P

    Nominuję Twojego bloga do Liebster Blog Award: http://matka-fotografka.blogspot.com/2014/11/liebster-blog-award_14.html :)

    OdpowiedzUsuń