Kompletując wyprawkę, każda napotkana rzecz dotycząca usprawnienia obsługi niemowlaka wydaje nam się tak wysoce niezbędna, że w konsekwencji nasze zasoby finansowe topnieją z prędkością światła, a mieszkanie zaczyna niebezpiecznie przypominać reklamy Zalando. U nas oczywiście nie było inaczej, z tym, że miałam od razu w perspektywie fakt, że najbliższe miesiące będziemy się tułać od jednej babci do drugiej, oczekując niecierpliwie własnego m. W związku z tym powstrzymałam się od kilku zakupów, a w potrzebie zastąpiłam je innymi, które były na już i pod ręką. I tak:
Zamiast podgrzewacza do butelek - termos.
Potrzeba chwili, kiedy to dziecię ni stąd ni zowąd zaskoczyło z karmieniem butelkowym. W ramach zaoszczędzenia sobie biegu do kuchni i nazad kilka razy w nocy, co groziło niemałą liczbą kontuzji (jak wiadomo kanty, framugi i inne progi najbardziej złośliwe są nocą) na podręcznej szafeczce pojawił się termos. Nieduży, bo zaledwie przysłowiowa połówka. Obok zagrzała miejsce butelka z wodą już przestudzoną i tak oto ten duet niewątpliwie ułatwił nam czasy posiłków nocnych. Zresztą używany jest po dziś dzień. W kwestii technicznej - wypróbowaliśmy 2 rodzaje termosów - metalowy oraz ze szklanym wkładem, różnicy w trzymaniu temperatury nie ma, natomiast jeśli chodzi o dostępność - owszem. Znalezienie małego termosu ze szkłem równoznaczne jest niemalże z poszukiwaniem Świętego Gralla, aczkolwiek można je odkopać np. w Brico Marche. Nie często, nie wszędzie, ale można. Metalowych natomiast mamy na półkach od sasa do lasa. My aktualnie użytkujemy termos z niezawodnego Pepco, który niezmiennie cieszy mamine oko, a przy tym zapewnia pierworodnej ekspresowe posiłki przez ponad 12h. Wersja demonstracyjna:
Zamiast sterylizatora - czajnik.
Zaznaczam, że nie wrzucamy butelek do środka celem wygotowania :). Samego wyparzania opisywać nie będę, każdy kto kiedykolwiek miał z takim typem czajnikowego przelewania wrzątkiem butelek ma swoją technikę. Oczywiście nie do końca da się tu uniknąć ran parzonych (mało tego, nie trzeba nas widzieć co robimy, wystarczy się przysłuchać odgłosom niecenzuralno - psykającym niosącym się z kuchni). Nie mniej jednak do takiej metody się przyzwyczailiśmy i nie widzimy potrzeby inwestycji w specjalistyczne sprzęta.
Czajnik sprawdza się również przy podgrzewaniu słoiczka obiadowego dla naszej damy. Ot, gotujemy wodę, słoik w miskę, zalewamy, odczekujemy i voila, obiad podano. A i do herbaty można sobie przy okazji kapnąć, co by chociaż jednego cieplejszego łyka podłapać.
Zamiast przybornika na łóżeczko - wieszak + organizer kapciowy
A było to tak...Zaraz po przeprowadzce na tereny okołosyberyjskie, kiedy to otrzymałam do dyspozycji własnej szafę, sztuk jeden wymyśliłam sobie półkę. Taką materiałową, wiszącą spokojnie na drążku i w założeniu pomagającą utrzymać jako taki ład w garderobie (tu gorzki śmiech). W ferworze zakupowym jednak zamiast za półkę schwyciłam za kapcioorganizer, a że fakt został dostrzeżony już w domu, a lenistwo przybiło ze mną high five organizer został. I leżał. Leżał. Aż tu nagle przyszedł czas awansu. I złapała matka za jakiś zresztkowany wieszak, przymocowała kapciotrzymacza i bach, organizer przyłóżeczkowy jak się patrzy. Prezentuje on się mniej więcej tak:
Szczyt smaku może i toto nie jest, aczkolwiek funkcję podręcznego podajnika pieluchowo - kosmetycznego spełnia znakomicie. A na piękne organizery przyjdzie czas już za kilka miesięcy, kiedy to panna Pulpetowa wyląduje w końcu w swojej własnej, osobistej komnacie.
Zamiast kartonu - pojemniczek.
Rzecz tyczy się mleka. Na nasze nieszczęście, mleko, które to dziecina codziennie pochłeptuje (Gerber czyli) nie dość, że jest trudno dostępne, to na dodatek występuje wyłącznie w kartonowo - foliowych opakowaniach, a jak wiadomo same już kartony to dość niebezpieczna sprawa. W związku z powyższym, krótko po mm approve pierworodnej nabyłam prosty, acz ułatwiający zycie pojemnik na mleko BabyOno. Wygląda toto tak:
źródło:internety (gdyż nasza wersja w ciągłym użytku) |
Zamiast żelazka - prostownica.
No niestety, nie podam tu światłej rady jak uniknąć surfingowania z żelazkiem (a przyznam, że nie znoszę tego wręcz). Chociaż nie powiem, zdarzyło się przejechać prostownicą po garderobie, kiedy to człowiek w ferworze przygotowawczym do wyjścia zagniótł sobie rąbek. Ale do rzeczy. W zamierzchłych czasach, kiedy to dziecię nasze miewało jeszcze dość bolesne problemy z brzuszkiem, położna poleciła nam okłady z ciepłej pieluszki. Spróbowaliśmy. Podziałało. Gorzej, że owe bolesności zdarzały się o najróżniejszych porach dnia i nocy, a żelazka nijak nie chciało się nam rozkładać, suszarka też raczej w grę nie wchodziła. I tu nagle wzrok matczyny wpadł na leżącą sobie nonszalancko w kącie prostownicę. I tak oto rozwiązaliśmy problem szybkiej interwencji pieluszkowej. Dwa, trzy przeciągnięcia, okładzik i tulimy. Sprawdzony system.
Czytając powyższy tekst można dojść do wniosku "Ale Ameryki to Pani tu nie odkryła.". Nie chciałam tu pokazać jednak nieprzydatności np. podgrzewacza czy też tego, że odmierzanie miarkowe mleka to taaaaki problem. Każda matka przecież kompletuje sprzęt okołodziecięciowy na własną modłę. A to co powyżej to tylko skromny rzut oka na ekwipunek Matki Polki Wędrowniczki :)
Pozdrawiamy
P&J
Każda mama ma swoje patenty :-). Ja też do wyparzania butelek używałam czajnika. Sprytny ten sposób na grzanie pieluszek prostownicą :-).
OdpowiedzUsuńTrzeba przyznać, że dziecko daje jednak +1000 do kreatywności ;)
UsuńPodgrzewacz i sterylizator to dla mnie zbędne gadżety, ale jeśli komuś ułatwiają funkcjonowanie to czemu nie - niech kupuje.
OdpowiedzUsuńTeż wyszłam z takiego założenia - tym bardziej, że przy maluchu zawsze znajdzie się milion innych sposobów na upłynnianie zawartości portfela :)
Usuń