Kiedy już w naszej zagrodzie pojawia się wyczekiwany przyrost naturalny pod postacią małego, puchatego dziecia to możemy być pewni, że poziom naszej inteligencji zrobi zamaszysty w tył zwrot. Dziecięco - zabawkowe melodyjki weżrą nam się na tyle głęboko w umysł, że nawet pod prysznicem będziemy nucić przypowiastkę o krasnoludkach. Albo o dwóch małych pieskach. Albo o jagódkach też. Komunikacja na linii dzieć - matka również nie zachwyca górnolotnością. Co prawda nie raz i nie dwa potomstwo wysłucha monologu matczynego z bardziej lub też mniej znudzoną miną, czasem nawet rzuci nawet zabawką czy plujnie zupką w ramach niezgodności opinii. Głównie jednak dialogi takie przypominają... no właśnie trudno nawet określić co. Nieskładna, dyskursyjna kakofonia dźwięków rozlega się u Nas kilka (naście) razy dziennie, trenując sąsiedzką cierpliwość i nakręcajac zyski producentom zatyczek do uszu. W tym całym paszczowym zamieszaniu faworytem, który to rozbawia moją dziecinę do rozpuku jest ostatnio wysoce sztuczny odgłos kichania. Dosłownie boki zrywać. A dowody poniżej:
Przy okazji uwsteczniania się odkryłam też jedną, bardzo ciekawą zależność. Mianowicie wraz ze spadkiem inteligencji własnej, rośnie poziom odporności na depresję i wszelkie jej stany pochodne. I ból mięśni brzucha (które jednak istnieją!) od tych śmichów chichów też rośnie. Zresztą... jak to mówi staropolskie przysłowie - kiedy jest przyjemność, koszta się nie liczą.
Pozdrawiamy,
P&J
Też się złapałam na tym, że jadąc samochodem śpiewam piosenki dla dzieci :-).
OdpowiedzUsuń