Mówisz macierzyństwo. Co myślisz? Myślisz zmiana. Nowy rozdział. Miliony upłynnionych monet. Pożegnanie kilku starych nawyków. Odpowiedzialność. Pot, łzy i nawał bezwarunkowej miłości do tych kilku kilogramów Obywatela/ki. Okazuje się jednak, że fakt wkroczenia na ścieżkę matkowania niesie za sobą jeszcze kilka innych, zwykle całkiem przyjemnych w skutkach rzeczy. Dajmy na to:
1. Świadomość żywieniowa
W erze przedbubowej byłam ignorantem żywieniowym i przyznaje się do tego bez bicia. W koszyku zakupowym lądowało wszystko, bez jakiegokolwiek głębszego wglądu w skład produktu. Na dzień dzisiejszy jest jednak inaczej, a moje ja konsumpcyjne jest ciut bardziej świadome. Zmiana nadeszła z momentem, kiedy to Pulpetowa dorosła do pierwszej marchewki i innych niemowlęcych rarytasów. Wówczas to matka zaczęła analizować wszelkie etykiety produktów okołodzieciowo - konsumpcyjnych i w szybki sposób przeniosło się to na etykiety ogólnoużytkowe. Przydatna sprawa, zdecydowanie. A dzięki rozszerzaniu niemowlęcej diety to i matka przy okazji zdrowiej sobie podje. Bo ileż to można obiadów w ciągu dnia gotować. Ewentualnie skonsumuje to, czego wysublimowane podniebienie potomstwa nie raczyło nawet nadgyźć. Ach, ta ekonomia. Aczkolwiek pogrzeszyć w dalszym ciągu się zdarza. Tak tylko, dla higieny psychicznej....
2. Gospodarka krajowa
Zaskoczona? Już tłumaczę. Dzięki systematycznemu pojawianiu się nowych, puchatych i pachnących najcudniej na świecie Obywateli w społeczeństwie spora część producentów obecnych na rynku zaciera z radością rączki, widząc już rzeki pieniążków płynące wprost z pachnącego mlekiem rodzicielskiego portfela. Są to:
- producenci/dystrybutorzy kawy - wszak bez tego napoju ciężko funkcjonować z jako tako trzeźwym umysłem. Przynajmniej w moim odczuciu. A że zwykle spożywana w wersji półmrożonej...Cóż, nie można mieć wszystkiego. No chyba, że się kubek zostawi w tym słoneczniejszym miejscu zagrody...I ciepło i eko przy okazji.
- koncerny farmaceutyczno - kosmetyczne - zarówno te dzieciowe, jak i mamowe. I jedne i drugie z satysfakcją patrzą na miesięczne rozliczenia, wszak matki to ostatnie osoby, które by przyoszczędziły w kwestii pielęgnacji. I swojego, nadgryzionego ciążą i zarwanymi nockami jestestwa i dziecia, którego brzoskwiniowa skórka nie raz i nie dwa przysparza nocnych koszmarów. Bo tu się odparzy. Tu się wysuszy, Tu obetrze. I się zaczyna. Ten kremik, tamta oliwka. Pięć zasypek, litry emolientów. Ciemieniuchy, alergie i różne inne dziadostwa. A monety płyną niczym Beata K. w jednej swojej piosenek...
- ciuszkotwórcy - i ci od cudów by own hand, i ci, którzy produkują na większą skalę. Z własnego doświadczenia wiem, że kiedy zostajesz mamą to fakt nowego bodziaka/rampersa/kolejnych grzechoczących skarpetek cieszy cię tak (a może i bardziej) jak -70% krzyczące z każdego butiku w pobliskiej galerii. Mało tego, przy działach dziecięcych tracisz resztki racjonalizmu zakupowego. Bo to takie urocze. A to ma śmieszny nadruk. Oooo, eko bawełna, a Ona ma taką skórę ostatnio przysuszoną. Ojeju, 2 w cenie 3...Itd, itp. A wszystko tak bardzo niezbędne w i tak ledwo co domykającej się dziecinnej szafie. Oczywiście podobnie ma się sprawa z zakresie gadżetów, które w założeniu mają ułatwiać matkowanie. A w praktyce bywa różnie (przykład z zagrody własnej - leżaczek bujaczek, który miał zrewolucjonizować drzemki maleńkiej Pulpetowej. I owszem, zrewolucjonizował, ale miejsce składania prania, bo dziecina nijak w leżaczku nie chciała przebywać. Pomimo prób usilnych i matczynych wykładów racjonalizujących)
3. Procesy poznawcze
Tak wiem, brzmi poważnie. Aczkolwiek ta sfera funkcjonowania człowieka dostaje w okresie macierzyńskim solidnego kopa. I to o całkiem pozytywnym wydźwięku. Bo wspomniane procesy to pokrótce nic innego jak nasza pamięć, uwaga, zdolność odbierania bodźców zmysłowych jak również radzenia sobie ze stawianymi prze życie problemami.
Matczyna pamięć staje się niemal pamięcią absolutną, choć o lekko selektywnym wydźwięku. Pamięta się, co, gdzie o której, w jakiej ilości, jakiego koloru i kiedy następne. Pomiędzy wszelkie godziny dotyczące obsługi niemowlaka wpleść jeszcze trzeba terminowe opłaty, umówione spotkania, urodziny, imieniny i inne święta rodzinne. O, i jeszcze kod do domofonu. Albo i dwa. Owszem, można sobie to wszystko zapisać gdzieś tam, na kartce. W notesie. .A później atrybut owy zgubić (sprawdzone info). W moim przypadku macierzyński trening pamięci zdał egzamin na 100%, jest szybciej, jest łatwiej i bardziej zorganizowanie (czasami przynajmniej)
Co się tyczy uwagi, tudzież poziomu reakcji na różnorakie bodźce sprawa jest również oczywista. Mało tego, tylko matka może odbierać absolutną ciszę w domowej zagrodzie, jako bodziec niepokojący (od pewnego momentu oczywiście). Tylko matka nawet w najbardziej namiętnym momencie tulenia się z Morfeuszem automatycznie wstanie i podtoczy się do łóżeczka postękującego przez sen Potomka/ini. Za pomocą jednego dotyku sprawdzi, czy czoło dzieciny nie wkracza przypadkiem na niebezpieczne tereny podgorączkowe. Usłyszy dziecinny kaszel z drugiego końca bloku. Drgnie jej serce na dźwięk dziecięcego ryku, pomimo spokojności o dziecię własne. Tylko matka potrafi jedną ręką gotować obiad, odpisywać zaległe smsy, kontrolować zgodność przepisu w internetach, przy jednoczesnym stałym nadzorze swojej beztrosko obijającej się po obejściu latorośli. No cuda Panie, czyste cuda.
Na dodatek samo macierzyństwo, jest jednym z największych wyzwań, jakie życie może przed człowiekiem postawić. Wszak od momentu pojawienia się legendarnego różowawego duetu kreskowego na teście bierzemy całkowitą odpowiedzialność za życie, zdrowie i wychowanie małego przecinka na dobrego człowieka...
4. Zarządzanie czasem.
Osobiście jestem z tych, którym czas płynął od zawsze za szybko, zamieniając się nie wiadomo kiedy w rozmyty niebyt, a przy okazji pozostawiając lekkie poczucie straty. Oczywiście wyłączamy tutaj fakt czasu pracy, gdzie w magiczny sposób zaginana jest czasoprzestrzeń i po 3 godzinach pracy w dalszym ciągu jest ta upierdliwa 11.05. A po kolejnych trzech 11.10.
W matkowaniu nie ma czasu straconego. Mało tego, można do perfekcji opanować (w końcu) rozkład dnia, zawierając w nim posiłki dziecia, własne, drzemkowanie i spacery dla zdrowotności. I ablucje różne też. Oczywiście bez popadania w skrajności i wykonywania wszystkiego co do setnej sekundy. Poziom ekspert planowania osiągasz wówczas, kiedy to Twój ledwo co turlający się jeszcze niedawno dzieć ewoluuje w małego, wszędobylskiego, lekko szczerbatego gremlina. Który gryzie. Szarpie. Rozdziera. Rzuca. Kopie. A najchętniej przykleiłby się przy tym wszystkim na stałe do Twojej nogi. A Snickersa wszak jeszcze nie można (dat schematy żywieniowe...). Na dodatek gremlin ów czerpie energię z nieznanych póki co Tobie źródeł i ledwo co daje się przekonać do jednej drzemki dziennie. A innych osobników w wieku zadowalająco odpowiednim do opieki nad dzieckiem w zasięgu wzroku, ba bloku nawet czy też miasta brak. Wówczas to z pomocą przychodzi wujek Youtube razem z kolegami z gangu Fiszerprajsa. Na tapetę wskakują Muppety, w razie rezygnacji w pogotowiu czeka już pełny ciasteczek Garnuszek i inne śpiewające twory, mające na celu zabawienie Twojego Szczęścia, kiedy to chyłkiem oddalasz się ku obieraniu tych kilku pyr na obiad. Oczywiście jednym okiem, bo drugie przecież czuwa nad latoroślą.
Jak widać, pojawienie się Potomka/ini w domowych pieleszach daje nam wachlarz całkiem nowych, przydatnych zwykle możliwości. Jeżeli znalazłby się jednak śmiałek, który w kilku prostych ruchach pokazałby, jak rozszerzyć dobę o kilka dodatkowych godzin, byłabym bardzo bardzo wdzięczna. Bo w zasadzie kwitnący niedoczas powinien być w tej wyliczance również zawarty, jako stały bonus do poporodowej wyprawki.
Pozdrawiam,
P.