Około 19 miesięcy temu przemiły Pan Doktor zakrzyknął radośnie na pół gabinetu "Jest ciąża!". Kilka dni wcześniej wieść tą ogłosiły uroczo różowe dwie linie na teście, więc lekarz był tylko przypieczętowaniem faktu, iż w moim ciele zajdą znaczne zmiany na rzecz rozwoju nowego Obywatela/ki. W tym samym czasie mój organizm, a szczególnie części odpowiedzialne za produkcję różnorodnych hormonów wywiesiły baner z napisem "Party hard" i tak oto przysłowiowa wiksa trwa w niektórych rejonach po dziś dzień. Oczywiście były też pozytywne strony imprezy. Włos piękny (do mniej więcej 2 miesięcy po powiciu), manikiury pokazowe (też poszły szybko w zapomnienie), cera gładka i nieskalana... Łaskawie nie doświadczyłam nadmiaru mdłości, a wszelkie badania miały wyniki książkowe. Mało tego, mojej córce osobistej było na tyle dobrze w czeluściach matczynego brzucha, że pojawiła się na świecie tydzień po terminie, po długich namowach rodziny oraz zaaplikowaniu magicznego balonika w okolicach wyjścia awaryjnego. Po porodzie gospodarka hormonalna działała jeszcze bezawaryjnie, pozwalając korzystać Pierworodnej z podręcznego mlekomatu. Po krótkim czasie nastąpiła jednak brzemienna w skutkach awaria, której efektem było pojawienie się na stałe w wyposażeniu domowym baterii butelek i kartonu z Gerberem. A notoryczne zmienne nastroje, płacze i lamenty składałam wówczas na karb magicznego 4 trymestru, po którym to wszystko miało się normować. Trymestr minął. Minął miesiąc i kolejny. Zaczęły lecieć włosy. Skóra spadła gdzieś do rynsztoków kondycyjnych. Minęło 9 miesięcy, będące (podobnież) deadlinem dla unormowania się hormonów i innych takich. Fizyczność jako tako doszła do siebie, zachowując jednak odpowiedni zapas tu i ówdzie (ciężkie czasy, te sprawy). Mimo tego łzy w dalszym ciągu leciały strumieniami przy najbłahszym nawet powodzie. Reklamie. Reportażu. Czy bajce nawet. I tak oto będąc niemalże 11 miesięcy po przywitaniu się z Pulpetową po tej stronie brzucha w dalszym ciągu poziom wrażliwości na bodźce wywołujące przysłowiowe mokre oczy znajduje się u mnie na poziomie high ekspert. Ja rozumiem, że na Królu Lwie płacze każdy. No, na Epoce Lodowcowej też można się wzruszyć. Ale żeby reklama mleka z poruszającym się wesoło ciążowym brzuchem już niebezpiecznie zwiększała nawilżenie oka? O wgapianiu się w śpiące dziecko własne nie wspomnę. A nie daj Bóg, że pokażą dziecko, któremu w jakikolwiek sposób dzieje się krzywda (chociaż tu myślę znakomitą większość już rusza). Jedno w tej sytuacji można stwierdzić - dziecko uwrażliwia. Zmienia myślenie. Prostuje egoizm. Racjonalizuje niektóre poglądy, szczególnie w zakresie dziecięcej krzywdy. Z jednej strony robi z Ciebie hiperemocjonalną miękką bułę, która każde nowe dziecięce osiągnięcie kwituje solnym potokiem z niedospanych oczu, a na wyjące przy stoliku nieopodal dziecko inne patrzy ze zrozumieniem. Z drugiej strony jednak pojawia się chęć krwawego mordu, w zakresie osób, które w jakikolwiek sposób mogą zagrażać dziecinie. Chociaż mord ów przejawia się okresowo również w momencie kolejnych z rzędu informacji o zakatowaniu/ciężkim pobiciu/skrajnej nieodpowiedzialności rodzicielskiej czy też opiekuńczej w dziecięcym temacie. A czasem nawet potomek/kini przyczynia się do podjęciu decyzji (tudzież poczynienia planów choćby) o pojawieniu się w zagrodzie nowego, początkowo nieporadnego tobołka, nad którym dzieć pierworodny może roztoczyć swoje opiekuńcze skrzydełka. W założeniu przynajmniej. A ty Matko na nowo baw się w ten hormonalny Bangkok... Bo i tak warto.
Pozdrawiam,
P.
też tak miałam. Piękne włosy, paznokcie, cera jak u niemowlaczka. w ogóle nie musiałam używać podkładu. Nawet włosów na nogach miałam mniej. wtedy mialam więcej czasu dla siebie i nic nie musiałam koło siebie robić. a teraz niestety jest co robić tylkp możliwości brak;((( no i syn musi mnie oglądać taką byle jaką.
OdpowiedzUsuńNa szczęście jak byśmy nie wyglądały (a nie raz i nie dwa idzie ręce tylko załamać) , dla Naszych dzieci i tak jesteśmy te najcudowniejsze na całym świecie :) Pozdrawiam :)
Usuń