środa, 7 stycznia 2015

6!

Kiedy po usilnych staraniach panna Pulpetówna została w końcu z trudem wypchnięta na tą stronę brzucha termin 6 miesięcy wydawał mi się odległym o lata świetlne. Rzeczywistość jednak zweryfikowała matczyne poglądy i tak oto mam już całkiem dorosłą, półroczną pannicę. Jako, że jest to już wiek poważny to i dzieć zweryfikował kilka swoich aspektów egzystencjonalnych, o czym kilka słów dziś właśnie będzie.
Niestety bez szczegółowych pomiarów co do tonażu i długości, gdyż nasza wspaniała służba zdrowia dokonanie pomiarów skutecznie nam uniemożliwiła, zamykając przychodnię na cztery spusty w ramach foszenia się na pana Arłukowicza.
Na początek sen. W szóstym miesiącu wszelkie senne sprawy stały się jedną wielką loterią. Czasem toczymy boje do późnych godzin nocnych, próbując spacyfikować pełną werwy Pulpetową, czasem dziecina pada wraz z ostatnią kroplą wieczornego milkszejka. Co ciekawe do sennych rytuałów dołączył aspekt miłostkowy - nie ma spania bez przytulania. Koniecznie do mamy. Koniecznie w strojach wieczorowych. Koniecznie w rodzicielskim łożu. Przyznam bez bicia - jest łezka wzruszenia, oj jest. 
Jeśli chodzi natomiast o drzemki dzienne - te trzymają się w normie zarówno jakościowej jak i ilościowej (<radocha>).
Idziemy dalej - konsumpcja. W kwestii obiadowej - nuda. Owszem, była podjęta próba brokułowa Próba oczywiście poległa. I na tym nastąpił koniec, dzieć mój osobisty jest konserwatywny w warzywnej tolerancji. W związku z takim obrotem sprawy na tapecie w dalszym ciągu marchewka, dynia i tradycyjna pyra. Nowością jest element mięsny  w postaci drobiowej, który to wzbogaca nasze obiadowe papki. Tutaj problemu z tolerancją na szczęście nie było (moja mięsożercza krew <3). Na tapecie mamy również (z euforią zresztą konsumowany) kleik ryżowy z owocami podręcznymi. Ewentualnie kaszka jakaś też się nam zdarza. W ramach przekąski, tudzież ulżenia kiełkującemu dziecięciu do łapki trafia też jabłko w ochronnej siacie. Zacięcie przy konsumpcji jest naprawdę nie do opisania. Ot, mały bajer, a jak cieszy. 



Po konsumpcji czas na rozrywki. Przyznam, że tu chyba nastąpił skok największy. Mobilność Pulpetowej wzrosła praktycznie z dnia na dzień do stopnia "nie spuszczaj mnie z oka". W związku z tym wystrój podłogowy wzbogacił się o uroczą, piankową matę co by dzieć bez większych problemów mógł się turlać. Bo turlanie jest ostatnio hitem. Z brzucha na plecy. Z pleców na brzuch. Miliony razy, dyskretnie zerkając tylko, czy aby na pewno jest odpowiednia widownia. Pojawiły się również elementy break dance`a - mianowicie obracanie się na brzuchu wokół własnej osi. W dalszym ciągu do buzi wędruje wszystko, co te maleńkie łapki napotkają, niezależnie od gabarytów rzeczy spotkanej.


Z kolei ulubioną pozycją w miarę stacjonarną stała się figura "na pieczeń". Najlepiej oczywiście, jeśli dzieć jest nagi. Bo z ubieraniem pojawił się nam mały problem, bowiem Pulpetówna preferuje ostatnio styl naturalistyczny wysoce, nie zważając na syberyjskie mrozy za oknem. Ewentualnym ustępstwem jest brak skarpetek, co by pierworodna mogła spokojnie swoje piękne stópki (no dobra, też mam do nich słabość ogromną) podziwiać i popadać co chwila nad tą pięknością w zachwyt.





Podsumowując, szósty miesiąc wzbogacił dziecię moje osobiste o wachlarz umiejętności motorycznych, nie przynosząc w dalszym ciągu (no ile można?ile?!) żadnej nowości w okolicach dziąsłowych. Ale czekamy, czekamy...

Pozdrawiamy,
P&jużtakadorosłaJ

2 komentarze:

  1. To już prawie dorosła pannica :-). Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak - ani się człowiek nie obejrzy, a tu już na pasowanie pierwszoklasisty będzie musiał galopować ;)

    OdpowiedzUsuń