czwartek, 26 lutego 2015

Towar deficytowy

Cóż, nie ukrywajmy - pojawienie się dziecka w naszej zagrodzie przewraca Nasz świat do góry nogami. Owszem, z czasem chaos częściowo zostaje opanowany, ale są pewne aspekty, które odchodzą bezpowrotnie. I tak, kochamy Naszego małego obywatela/kę miłością czystą i nieskalaną, ale...No właśnie, zaczynamy tęsknić, a retrospekcje z życia "przed" stają się coraz częstszym elementem codziennej gonitwy myśli. W związku z tym dziś kilka słów o tym, za czym tęskni na dzień dzisiejszy Matka Polka Pulpetowa.

Rzecz pierwsza: spontaniczność. Nie dla Matki szybkie wyjście na piwo, wyjazd zaplanowany pół godziny przed ostatnim odjeżdżającym pociągiem czy też wyskok do kina w ramach nagłej i niepohamowanej chęci. Od momentu wzbogacenia rodziny o nową członkinię każde, nawet najmniejsze wyjście wymaga odpowiednio złożonej logistyki. Każdy wyjazd powyżej 24h poprzedzony jest  listą pakowacza tworzoną tydzień przed, a w konsekwencji bagażem, którego ilość do dziś mnie ciut przeraża (a przy okazji budzi podziw dla pakowności naszego automobilu). A i tak zawsze się czegoś zapomni. Zawsze.
Rzecz druga: czytelnictwo. Odkąd pamięcią sięgam do książek słabość mam dość okazałą, a kanapa w duecie z dobrą lekturą to jeden z naj sposobów na relaks. Nie będę kłamała, że od momentu powiększenia rodziny czytelnictwo własne zanikło zupełnie, aczkolwiek stoczyło się na niziny nizin. Zwykle sytuacja wygląda tak - dzieć pada, matka szybcikiem leci do łazienki opryskać się pod prysznicem, a w głowie ma już wyraźną wizję łóżka, książki i chillu totalnego. Tymczasem  rzeczywistość ma wizję zupełnie inną i w 98 procentach po 15-20 minutach dzierżenia nawet najciekawszego tomu matka po prostu pada snem sprawiedliwego. 
Rzecz trzecia: pełnowartościowy seans. Nieistotne już, czy związany z odcinkiem serialu czy też jakąś dłuższą produkcją. Tęsknię niezmiennie za spokojnym seansem, który nie będzie przerywany soczystą syreną Pierworodnej, która po raz n-ty przerwała wieczorny sen. Bo o oglądaniu czegokolwiek w czasie mikrodrzemki dziennej to ja nawet nie śmiem marzyć. Wspólnego oglądania serwisów informacyjnych i sportowych (ukochanych przez Pierworodną) w oglądanie nie wliczam.
Rzecz czwarta: Higway to hell. Ta piosenka była moim sztandarowym budzikiem w czasach "przed". Aktualnie mój budzik nabrał bardziej ekspresyjnej formy, ponieważ oprócz monologu Potomkini jest to również ciągnięcie za smętne resztki maminej czupryny. Jedno trzeba tu jednak  przyznać - skuteczniejszej metody na zwleczenie się z łoża nie ma.
Rzecz piąta: serce jak dzwon. Bo im dalej w rozwoju dzieciny, tym więcej palpitacji. W ramach wzrostu ciekawości świata przynajmniej kilka razy dziennie matka Pulpetowa przeżywa stan przedzawałowy. A to dzieć w ferworze przeturliwania wygrzmoci w brzeg kanapy, a to zakrztusi się potokiem śliny produkowanej a conto ząbkowania. Ba, nawet przydługa drzemka potrafi zaniepokoić jak każde niespotykane na co dzień zjawisko.
 Oczywiście można by tu jeszcze dodać ubrania bez abstrakcyjnych wzorów obiadowych, tworzonych naprędce przez Pulpetową, czy też przespana cięgiem nocka. 
Jednakowoż fakt czasowej tęsknoty za tym, co było kiedyś nie jest w żadnym wypadku przyczyną do ustawicznego hejtowania teraźniejszości, tudzież użalania się nad swoim losem. Ba, tak naprawdę  trudno mi sobie wyobrazić życie bez mojej puchatej córki. Bez Dentinoxu w lodówce i kostek poobijanych o porozrzucane beztrosko zabawki. Bez zalanej łazienki, która jest efektem kąpieli rozbrykanego potomstwa. Bez tego całego galimatiasu, który ten mały człowiek wprowadził do mojego żywota, i w którym na dzień dzisiejszy dość sprawnie już funkcjonujemy. 

Pozdrawiamy,
P&J

4 komentarze: