czwartek, 16 kwietnia 2015

Szczotko, szczotko, hej szczoteczko...

Dbałość o uzębienie własne wpajana jest nam od najwcześniejszych lat dziecięcych. W wyrobieniu dobrych nawyków wychodzą naprzeciw koncerny pastotwórcze, proponujące  specyfiki o różnobarwnych, tudzież różnosmakowych walorach. Specyfiki owe nie raz i nie dwa podstępnie podkradane są przez małych użytkowników, bo jak tu się takiej paście o smaku coli przykładowo oprzeć. O uzębienie dziecia dba najczęściej również aktualna placówka edukacyjna. Po zakomendrowaniu przyszłemu kwiatu narodu, aby kwiat owy przyniósł szczoteczki do zębów następuje fluoryzacja. Obrzydliwa fluoryzacja, której osobiście fanem w czasach bardzowczesnomłodzieńczych nie byłam. Niemniej jednak podstawy podstaw dbałości o uzębienie wpajają nam rodzice i tym oto sposobem dochodzimy do sedna posta dzisiejszego. 
Od momentu, kiedy to w Pulpetowej paszczy pojawił się pierwszy dumny kieł w głowie zaczęła mi kiełkować myśl, że coś z tym kłem trzeba by zrobić. Myśl dojrzewała sobie spokojnie, a za kłem pierworodnym, niczym przysłowiowe grzyby po deszczu posypało się uzębienie dalsze. Owy wysyp zaowocował zębami w liczbie sztuk 7 i górki ewoluującej (stan z dzisiejszego poranka).  Jako, że cyfra siedem jest już w kategorii uzębienia cyfrą dość okazałą matka nie czekając na dalszy rozwój sytuacji rączo ruszyła ku pobliskiej aptece celem zakupu pierwszej (łezka) pasty do zębów Potomkini. Zakupy przebiegły pomyślnie i tak oto w łazienkowych czeluściach zadomowił się zgrany Pulpetowy duet żelowo - szczoteczkowy.



Jak widać z pomocą przyszła niezawodna Ziaja. Muszę przyznać, że jest to jedna z firm kosmetycznych, do której mam kompletne zaufanie względem produktów i ich działania, szczególnie w zakresie pielęgnacji okołopulpetowej. No i te urocze zwierzątka na opakowaniach (przykładowo na zdjęciu wiewiórka Bożenka). Żel (czy też w ramach równouprawnienia łazienkowego pasta) ma smak żurawinowy. Potwierdzone info - matka nie omieszkała wszak zdegustować specyfiku, którym to będzie szorowała nówki sztuki w dzieciowej buźce. Polecany jest już od pierwszego ząbka. Porcją wielkości ziarnka grochu szorujemy nowe nabytki u dzieciny 2 razy dziennie. Połknięcie pasty nie wywołuje żadnych skutków ubocznych. I Bogu dzięki, gdyż nasze początki w pucowaniu uzębienia polegały na zaciskaniu przez Pulpetową szczęki na szczoteczce i usilnej próby jak najszybszego wchłonięcia porcji żelu. Na dzień dzisiejszy jest już zdecydowanie lepiej i faktycznie udaje nam się wspomnianą siódemkę z górką podszorować. Sama czynność nie jest raczej bolesna, czy też dziąsłodrażniąca.  Przy stale kiełkującym dziecku bardzo łatwo zresztą byłoby Nam (i sąsiadom z okolicznych bloków) usłyszeć, że something went wrong.
Podsumowując... kolejny krok w dorosłość mamy. Wspaniałym uczuciem jest dzieciowi w takich epizodach dorastania towarzyszyć. Doprawdy, ani się człowiek obejrzy, a Pulpetowa będzie się z domu wyprowadzała, wciskając walizki z dobytkiem w wątłe ramiona kolejnej miłości swojego życia :)







Pozdrawiamy,
P&J

4 komentarze: