niedziela, 5 października 2014

Gadżetownia part 1

Jeszcze będąc w ciąży wertowałam miliony stron, forów, blogów, coby jak najlepiej wyposażyć te kilka metrów kwadratowych na przybycie pierworodnej. Głowa puchła (zresztą nie odróżniając się od innych części ciała) od natłoku informacji, lista rzeczy "tak bardzo dużo" niezbędnych rosła w zastraszającym tempie (w przeciwieństwie do stanu rodzicielskiego konta), a z kurierem niemalże przeszliśmy już na ty. 

W praktyce okazało się, że niektóre inwestycje rozminęły się nieco z upodobaniami córki (przykładowo taki Rocker-Napper, ale o tym później) inne jednak okazały się bardzo trafionymi zakupami. Tak właśnie było w przypadku maty edukacyjnej. Mat jak wiadomo do wyboru jest od groma i nawet ciut więcej. W naszym przypadku padła decyzja na matę Safari firmy PlayGro. Kolejny przypadek zrządził, że udało nam się ją zakupić za połowę ceny rynkowej, jako zdublowany prezent dla innego nowonarodzonego dziecięcia.
Mata, według źródeł internetowych prezentuje się tak:



Kolorystycznie bardzo nam się spodobała (wszak wiadomo żywe kolory, dziecko dostymulowane, rodzina szczęśliwa, no cud miód i orzeszki). Sam pałąk można doczepić przykładowo nad kolebką naszego dziecięcia, albo zostawić w wersji pierwotnej rozkładając matę gdzie nam wygodniej. Sama podkładka jest dość cienka, także u nas początkowo mata lądowała jeszcze na kocu. Z czasem zaczęliśmy ją po prostu na łóżku rozkładać, co dało + 100 do wygody rodziców (bo wiadomo, podłoga fajna, duża ale kto później styraną matkę z niej podniesie), a przy okazji można dziecko zająć w czasie przewijania/wciskania tabletki/znienawidzonego leżenia na brzuchu. 
U nas mata jest praktycznie w ciągłym użytku i wygląda to tak:




Dodaliśmy tutaj ciut od siebie, żeby dziecko urozmaicenie dźwiękowo-wizualne miało i tak oto mata stała się ulubionym miejscem naszego Pulpeta. Fabrycznie do maty dołączone są 3 miękkie zabawki - lew, małpka i zebra. Pierwsze dwie są dodatkowo grzechoczące, zebra natomiast ma wbudowanego popiskiwacza. Radość przy szarpaniu i biciu poszczególnych zwierzątek jest wręcz nieopisana. Nowym etapem było niedawno odkrycie, że zwierzątka owe można znakomicie dociągnąć wprost do obślinionej paszczy, co wygląda mniej więcej tak:




Podsumowując, radości (i śliny) jest co niemiara. A wiadomo szczęśliwe (i niejęczybulące) dziecko to szczęśliwa matka. Szczególnie z poranną kawą w dłoni, którą to dzięki macie właśnie udało się zaparzyć :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz