poniedziałek, 6 października 2014

Pulpet na mlecznej drodze.

Na początku był cyc. I wszystko szło zgodnie z założeniami. Pierworodna w kilka chwil po porodzie otrzymała odpowiednią, drogocenną dawkę z matczynego zbiornika, po czym została przekazana na poporodową obróbkę przez panie położne. Po przywiezieniu, co prawda dość kulawo, została ponownie nakarmiona i tak przez kolejne godziny sprawiedliwie dzieliła czas pomiędzy spanie, pochłanianie i wydalanie. Drugiej nocy dziecię stwierdziło jednak, że nie, że spać nie będzie i że cycu zostaje najlepszym towarzyszem na kolejne godziny, dni, lata może nawet. I tak symbioza ta trwała do około połowy drugiego miesiąca Julki.

 Z racji daty swojego urodzenia (4 lipca) na dzień dobry trafiłyśmy na falę upałów, co przyjaźń Julkowo - cycową jeszcze umocniło. "Karmić na żądanie" - mantra pierwszego miesiąca. A że żądanie trwało niemalże 24h? Cóż, dobro dziecka przede wszystkiem. I tak mijały nam dni, w różnorodnych konfiguracjach na fotelach, łóżkach, krzesłach, ławkach i innych nadających się mniej lub bardziej do przycupnięcia miejscach. Matka poiła się hektolitrami koperku, coby dziecięciu lepiej brzuszek pracował, dziecko spijało co fabryka dała. Na szczęście od samego początku ładnie zaskoczyłyśmy z całą karmieniową otoczką, w związku z czym obyło się bez przelewu matczynej krwi, tudzież różnych nakładek i innych wspomagaczy dostarczania pokarmu naszemu szczęściu. 
Pod koniec pierwszego miesiąca w matczynej, półprzytomnej mózgownicy pojawiła się mała, czerwona lampeczka pt. "A nuż się ona nie najada?". Początkowo zignorowana, z każdym dniem rozjarzała się coraz bardziej i bardziej, aż pewnego pięknego popołudnia, kiedy to dziecię po raz kolejny od rana miętosiło się z cycem, w przerwach gromko porykując (zaznaczam, że wszystkie sprawy gastryczne były w porządku-potwierdzone info wprost od pediatry) matka schwyciła za butelkę i podsunęła jęczybulacej namiętnie córce mm. I bach. Przełom. Dziecko, które do tej pory na widok butelki wzbudzało raban nie z tej ziemi spokojnie wypiło przygotowaną porcję po czym przysnęło słodko na ponad 3h (co było od narodzin pierwszym takim przypadkiem). Matka, po pozbieraniu resztek szczęki z podłogi padła solidarnie również.
I tak zaczęła się nasza przygoda z mm. Początkowo Julka dostawała jedną, dwie porcję dziennie a resztę już wprost z mamusinej fabryki. Jednakże fabryka momentalnie zaczęła szwankować i w podsumowaniu od końca drugiego miesiąca pierworodna jest wyłącznie już na modyfikowanym. Co ciekawe, zaskoczyła od razu z pierwszym podanym przeze mnie mlekiem, mianowicie z mlekiem początkowym Gerbera. Problemów natury gastrycznych zasadniczo nie było. Zasadniczo, ponieważ dziecię troszkę się przytkało, ale poradziłyśmy sobie z tym przez lekkie rozcieńczenie każdej porcji mleka (o ok 10, 20 ml wody więcej niż zaleca nam kartonik). Problemy ustąpiły, a dziecko narobiło (w sumie robi dalej) masy, aż miło patrzeć. Karmimy się aktualnie co 3, 4 h wyłączając tryb nocny, ponieważ Mała ostatnią porcję dostaje około godziny 20 i z lekkimi przerwami na wsadzenie po raz milionowy złośliwie wypadającego smoczka śni pięknie do około 3, 4 nad ranem. Wówczas to nasze szczęście budzi się całe rozchichotane pełne życia i chęci do zabawy nieprzytomnie kiwającą się nad łóżeczkiem matką...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz